Dzisiejszy dzień rozpoczęliśmy w dawnej siedzibie króla - w Wersalu.
Za czasów Ludwika XIV powstał tu jedynie Pałac Myśliwski, lecz Ludwik XVI postanowił rozbudować posiadłość. Król Słońce kazał dobudować kilka skrzydeł i przeniósł się z Luwru do leżącego 30 km od Paryża Wersalu. Zwiedzanie zespołu pałacowego rozpoczęłam od przepięknych ogrodów. Niezliczona ilość kwiatów, liczne stawy i fontanny, idealnie przystrzyżone trawniki i aleje udające labirynty wprawiły mnie w zachwyt. Wysoka balustrada z ogromnymi schodami w pełnej krasie ukazała drzewka owocowe i egzotyczne palmy. O ile ogrody oczarowały mnie, to sam pałac już nie. Za dużo w nim przepychu, złoceń, podobała mi się jedynie Sala Zwierciadlana, w której znajduje się ponad 500 luster. Było tam co prawda za dużo złoceń i ozdób, ale ściany były pokryte zwierciadłami, dzięki czemu odbijał się w nich cudowny ogród. Sypialnia Marii Antoniny również różniła się od pozostałych komnat - cała została obita materiałami i tapetami w romantyczne angielskie wzory kwiatowe.
Po ogromnej dawce zwiedzania przyszedł czas na relaks w podparyskim Parku Miniatur. Oprócz zwiedzania samego Paryża, udałam się na Lazurowe Wybrzeże, do Prowansji, z której przywiozłam Lawendę, zobaczyłam Korsykę i prawdziwą francuską wieś. A żeby poczuć się jak dziecko, zjeżdżałam na dywanie oraz przejechałam się na lince nad jeziorem :)
Następnie pojechaliśmy na taras widokowy Trocadéro, z którego rozciągała się panorama z Wieżą Eiffel'a. Pooglądaliśmy ulicznych tancerzy i ruszyliśmy pod Łuk Triumfalny.
Główny Łuk Triumfalny, wybudowany na polecenie Napoleona, stanowi centrum Paryża, ponieważ to właśnie od niego rozchodzą się wszystkie ulice - w tym Champs-Élysées. Po przejściu prawie 300 schodków mogliśmy podziwiać panoramę Paryża z Łuku. Potem jeszcze krótki spacer po słynnych (i jakże burżujskich) Polach Elizejskich i obiadokolacja.
Po posiłku udaliśmy się do dawnego dworca, by obejrzeć słynne dzieła w Muzeum Impresjonizmu. "Autoportret" Vincenta van Gogha zdumiewał techniką wykonania tła i kolorem. Nie dziwię się, że "Początek życia" uznano za wyuzdany, bo dla mnie także zakrawał o pornografię. Ani to ładne, ani przyjemne dla oka. "Kobieta z parasolką Claude'a Moneta rozczarowała mnie, gdyż artysta nieuważnie namalował rękę, ale za to pejzaż z kwiatami maków bardzo mi się podobał. W Muzeum d'Orsay znalazło się jedno dzieło, którego nie znałam, a które mnie zachwyciło, i które z chęcią bym kupiła i powiesiła nad łóżkiem w sypialni. Nie było to ani znane dzieło, ani znany artysta - przynajmniej nie dla mnie. "Samotność" Thomasa Alexandra Harrisona zaparła mi dech w piersiach. Na ciemnogranatowym (a może wręcz czarnym) tle widniała zielona łódź, oświetlona światłem księżyca, na której stała naga kobieta. W wodzie odbijała się jej postać. I ta postać była jej jedynym towarzyszem. Samotność była jej najwierniejszym przyjacielem, nie opuszczającym jej na krok.