Rano, dwa razy ignorując budzik, wreszcie zwlokłam się z łóżka, żeby wyszykować się na śniadanie. Potem było pospieszne pakowanie rzeczy w hotelowym pokoju i przejazd do Lublany.
Stolica Słowenii jest nieduża, bo liczy sobie zaledwie 270 tys. mieszkańców. I nie ma w niej chyba nic wyjątkowego.
Przewodniczka powiedziała nam, że duża część Lublany została zniszczona w XIX w. i później odbudowana pod kierownictwem projektanta, zwanego słoweńskim Gaudim, bo podobno także umiejętnie łączył stare z nowoczesnym. Podobno, bo ja osobiście śladów "Gaudiego" nie dostrzegłam. Stolica przypominała gorszą imitację skrzyżowania Wenecji i Rzymu.
Zwiedzanie rozpoczęliśmy od obejrzenia budynku Wydziału Filologii, następnie przeszliśmy pod Ratusz i fontannę, wzorowaną na rzymskich, która ma być niedługo przeniesiona do muzeum, żeby ludzie jej nie zniszczyli, a w jej miejsce zostanie wstawiona kopia. Potem był nowo wybudowany most, z okazji którego zbudowania Muzeum Sztuki Nowoczesnej podarowało awangardowe rzeźby, i które to rzeźby zdobią owy most. Na moście były także zawieszone kłódki, które mają chronić miłość par na wieki, jednak nie robiły takiego wrażenia, jak choćby we Wrocławiu, ponieważ most był zbyt nowoczesny. Następnie przeszliśmy na most, z którym wiąże się pewna legenda. Wejścia owego mostu pilnują smoki, które podobno mają zaryczeć, kiedy na most wejdzie dziewica. Weszłam i jakoś nie zaryczały ;) Po drodze wstąpiliśmy też do kościoła, na drzwiach którego wyrzeźbione jest popiersie papieża Jana Pawła II, chroniącego Słowenię. Zwiedzanie Lublany zakończyliśmy poprzez spacer do placu z pomnikiem Franza X, pod którym toczyło się bujne życie towarzyskie pewnych panów.